Podwyżka inflacyjna w praktyce. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie?
W grudniu inflacja w Polsce wyniosła 16,6%. Choć obniżyła się ona od listopada, to jednak według wielu analityków spodziewane jest, że swoje najwyższe wartości inflacja dopiero osiągnie. Część z nich jako szczytowy miesiąc wskazuje luty. Jednocześnie w Polsce próżno szukać powszechnej kultury waloryzacji wynagrodzeń właśnie o wskaźnik inflacji.
Nastroje na polskim rynku pracy
Świadczą o tym choćby wyniki badań „Plany pracodawców” przeprowadzonych przez Randstad. Według danych z grudnia podwyżki w bieżącym roku planuje 46% przedsiębiorstw. Ale są to podwyżki o około 10%. Są więc i tak pochłaniane przez inflację. Zaledwie 4% polskich pracodawców planuje waloryzację wynagrodzeń o 16%, co należy traktować stricte jako podwyżkę rekompensującą inflację.
Taki stan rzeczy może dziwić, gdyż podwyżka inflacyjna w wielu państwach jest oczywistością. Rzecz w tym, że w Polsce ma ona charakter stricte uznaniowy – nie jest ona uregulowana w żaden sposób, choćby w Kodeksie pracy. Na pracodawcy nie ciąży żadne zobowiązanie, aby decydować się na waloryzację wynagrodzeń o wskaźnik inflacji, wszystko zależy od prowadzonej przez niego polityki płacowej i umiejętności negocjacyjnych samych pracowników.
Nie lepiej za Oceanem
Jak pokazują badania Randstad wprowadzić coroczne podwyżki, a w zasadzie waloryzacje, udaje się niezwykle rzadko. Często jako pozytywny przykład podaje się amerykański rynek pracy, gdzie standardem jest nie tylko podwyżka inflacyjna, ale w ogóle coroczna podwyżka, zazwyczaj kilkuprocentowa. Według CNBC, w tym roku w amerykańskim iT spodziewana jest „solidna” 4-procentowa podwyżka wynagrodzeń. Przypominamy, że w Polsce 10-procentowe podwyżki planuje blisko połowa przedsiębiorstw.
Także w USA wszystko leży w rękach pracodawców. Choć kultura waloryzacji zarobków jest inna niż w Polsce, to nadal nie chroni ona pracowników przed topniejącymi w wyniki inflacji finansami. Według danych zgromadzonych przez firmę Willis Towers, 4-procentową podwyżkę, co stanowi tamtejszy rekord w ciągu ostatnich 15 lat, planuje w USA 1400 organizacji. Problem w tym, że inflacja w USA wynosi 6,45%. Według danych Business Insidera, aby w minionym roku być w USA „na plusie”, trzeba było uzyskać 7,1-procentową podwyżkę.
W Polsce – zarówno w kwestii inflacji konsumenckiej, jak i mechanizmów zwiększania wysokości wynagrodzeń – sprawy mają się jeszcze gorzej. Tradycja corocznego zwiększania zarobków z samego zwyczaju w zasadzie nie istnieje i najczęściej trzeba nowego etapu w karierze – awansu czy nowej umowy – by zacząć sensownie rozmawiać o pieniądzach. Poza tym trybem podwyżkę najłatwiej uzyskać… zmieniając pracę.
Najwięksi pracodawcy nie planują zmian
Jak ustaliła Weronika Szkwarek z redakcji money.pl, podwyżek inflacyjnych próżno szukać także wśród największych pracodawców w kraju. Tam utrzymuje się już wspomniana w kontekście badań „Plany pracodawców”, 10-procentowa norma. Spółki zazwyczaj ustalają płace na początku roku, często konsultując się ze związkami zawodowymi, jeśli takie oczywiście funkcjonują. To dla wielu firm jest wystarczającym uzasadnieniem, by waloryzację wynagrodzeń o wskaźnik inflacji traktować jako pewną egzotykę.
Ktoś mógłby pomyśleć, że chwalebny wyjątek stanowi polska budżetówka, gdyż utarło się, że właśnie praca dla państwa jest tą, w przypadku której można liczyć na coroczne podwyżki wynikające z rosnącej inflacji. Otóż nie. Jak policzył Jakub Szymczak z oko.press, od 2015 roku skumulowana inflacja wyniosła 36%. I owszem, pracownicy sfery budżetowej otrzymali podwyżki, i to czterokrotnie. Rzecz w tym, że ich łącza wysokość wyniosła 19%.
Stan podwyżek inflacyjnych w Polsce na dziś nie napawa optymizmem. Brakuje jakichkolwiek argumentów prawnych, by w ogóle rozpoczynać na ten temat negocjacje. Jednym zapisem, który może być dla pracodawcy jakkolwiek zobowiązujący, jest zapis w wewnętrznych regulaminach, które przecież najczęściej formułuje sam pracodawca z niewielkim lub żadnym udziałem pracowników. Często jedyną dźwignią pozostaje organizacja w związki zawodowe, choć w tym aspekcie polskie prawo także nie jest dla pracowników zbyt łaskawe.
Jaki strajk, panie Areczku
Najlepiej o ochronie, jaką Kodeks pracy roztacza nad pracownikami, niech świadczy historia łódzkich pracowników Amazona, korporacji zaliczającej się wszakże do big techu. W odpowiedzi na brak spełnienia żądań (6 zł podwyżki stawki godzinowej), pracownicy zdecydowali się na strajk. Aby jednak było to legalne, konieczne jest przeprowadzenie referendum. Kierownictwo łódzkiej sortowni Amazona najpierw rozesłało notatkę, w której wyraża brak zgody na organizację referendum (bezprawnie), a następnie nie wpuściło związkowców na teren zakładu.
Podobnie jak w wielu innych przypadkach dotyczących pracy, prawo – choć jest – nie jest egzekwowane. Wprowadzone w ostatnim czasie zmiany w Kodeksie pracy, choć mogą wzbudzać optymizm, również będą wymagać egzekutywy. W przypadku zabiegania o podwyżki inflacyjne sytuacja jest jeszcze bardziej złożona, bo brakuje elementarnych zrębów prawnych, na których można byłoby się oprzeć. Rezultaty są, jakie są – najwięksi pracodawcy w kraju, często spółki skarbu państwa, są zdania, że podwyżek inflacyjnych nie ma i nie będzie, a planuje je zaledwie 4% firm.
Niełatwo o pozytywne przykłady walki rekordową inflacją z zagranicy. Pracodawcy holenderscy (16,8% inflacji), którzy w dużej części zdecydowali się nie na podwyżki inflacyjne, wypłacili jednorazowe premie w wysokości od 150 do nawet 2 tys. euro. Tamtejszy największy związek zawodowy jest jednak zdania, że lepszy niż jednorazowa zapomoga, byłby strukturalny, systematyczny wzrost wynagrodzeń. Niemieccy pracodawcy planują na ten rok podwyżki, średnio o 5,5%, ale inflacja wynosi tam 8,6%. We Francji 100 euro jednorazowego dodatku inflacyjnego wypłaca państwo.
Umiesz liczyć?
Jak widać, zagadnienie może budzić nietęgie nastroje. Zwłaszcza w kontekście przytaczanych już prognoz, według których najwyższy wskaźnik inflacji konsumenckiej w Polsce zostanie osiągnięty w lutym, a sytuacja znormalizuje się dopiero po koniec roku lub w roku 2024. Najwięcej zależy tu od kultury samego miejsca pracy i dostrzegania potrzeb przez pracodawców, niemniej trudno oprzeć się wrażeniu, że w kwestii podwyżek inflacyjnych pracownicy muszą przede wszystkim liczyć na siebie.