Jakub Gutkowski
Jakub GutkowskiPrincipal Software Engineer / blog.gutek.pl

Jak się nie skalować

Sprawdź, kiedy przestać się skalować, żeby nie dojść do swoich limitów kosztem zdrowia i spokoju.
23.02.20204 min
Jak się nie skalować

Krótka historia nadludzkiego wysiłku, który do niczego nie prowadzi – czyli o tym, jak się nie skalować. Nie licząc kompletnego zniechęcenia Mango TV, które weszło na Twittera i inne social media, rok 2018 był dla mnie rokiem testu skalowalności siebie. Czyli co mogę zrobić, pracując. Ile mogę zrobić. Ile mogę zarobić. I czy to w ogóle ma ręce i nogi. Ubierając to w inne słowa: z... ile się da.

To, co zrobiłem

Stwierdziłem, że nie mówię nie na projekty. Szukałem różnych projektów w różny sposób wynagradzanych, jednak wszystkie były powiązane jedną rzeczą - praca miała być wykonana przeze mnie.

  • Współpraca marketingowa – kiedy mogę i jak mogę, w wolnych chwilach zrobienie czegoś
  • Analiza kodu – mało przygotowania (czasowo), kilka dni ciężkiej pracy
  • Warsztaty – dużo przygotowania (czasowo), maks trzy dni ciężkiej pracy
  • Konsulting – mało przygotowania, bardzo dużo czytania, jeszcze więcej pisania. Czasami kończyło się na jednym-dwóch spotkaniach
  • Tworzenie zadań rekrutacyjnych – :-O
  • Programowanie – mało przygotowania, bardzo dużo czasu zajętego przez pisanie kodu


W najgorszym momencie pracowałem po średnio 15h na dobę 7 dni w tygodniu, w najlepszym 10h. Czyli Musk byłby dumny:

Czy mogłem więcej

Tak, kilka rzeczy nie wziąłem, kilka z przymusu czasowego przełożyłem. Jednak dałoby się coś upchać. Pewnie jak by ktoś do mnie przyszedł z kolejną analizą kodu czy współpracą marketingową (zależy co), to bym to zrobił. Jednak kolejnego projektu dev czy warsztatów bym nie wziął.

Pod koniec chodziłem już tak rozdrażniony, że aż mi się trochę w głowie mieszało – co zrobiłem? Czy wysłałem? Czy wysłałem do dobrego klienta? Co mam na wczoraj do zrobienia?

To jak się czuję teraz

Jak wór śmieci. O dosłownie taki:

Jak śmieć

Czuję, że osiągnąłem limit. Momentami moja praca polegała na tym, by gasić pożary. Dosłownie, to pracowałem na zasadzie pożarów. Który jest dzisiaj do zgaszenia, a który może jeszcze poczekać chwilę. To wykańczało, psychicznie i fizycznie. Medytacje pomagały, jednak nie bardzo.

Moja głowa nie miała przerwy – żadnej. Cały czas pracowała. Jak nie planowała to rozkminiała jak coś zrobić. 90% konwersacji, jakie miałem, wchodziło jednym uchem, wychodziły drugim. Moje sprinty z rana wyglądały tak, że kończyłem jeden i zaczynałem drugi. W najgorszym momencie miałem 5 sprintów dziennie.

To, co działało

NIC, szczerze. Piszę ten post nie po to, by pokazać, że się da, tylko że nie tędy droga. Zeskalować się w ten sposób, jaki zrobiłem, jest łatwo. Wytrwać w nim na dłuższą metę - bardzo ciężko. Taka praca zaczyna się odbijać na psychice.

Jeżeli przypadkiem coś do nas dotrze – jakaś informacja – możemy zareagować zupełnie nieprzewidywalnie. Może nas to wkurzyć, może to nam siedzieć w głowie, popsuć cały dzień i spowodować, że już nic nie będziemy robić. Najlepsze, że informacja ta dla wyspanego organizmu byłaby śmieciem, nic niewartą notką, szumem, który można pominąć. Najgorsze, że takie informacje mogą siedzieć w nas nawet kilka dni. I jak coś takiego siedzi, to człowiek potem chodzi KOMPLETNIE roztargniony i rozdrażniony. Małe pytanie może spowodować awanturę, opóźnienie kolejnej dostawy mebli - rozbudzić chęć mordu. Ogólnie, stan ludzki można nazwać niestabilnym.

Jak do tego dojdzie, że ma się rodzinę i TRZEBA jednak jakoś się powstrzymać przed atakiem, nagle wykorzystujemy całą swoją silną wolę nie na to, by pracować, ale by nie wybuchnąć.

Najgorsze jednak przychodzi pod koniec. Kiedy już się wszystko zamyka, każdy z projektów i ma być normalnie… jesteśmy tak wypruci, że nie czujemy z tego radości. Nie widzimy tego, czego dokonaliśmy, tylko raczej przytłaczającą szarość. Co z tego, że UE pochwaliło projekt? Co z tego, że projekt wygrał jakiś tam konkurs? Co z tego, że klient był super zadowolony? Co z tego, że dostarczyłeś zajebiste szkolenie? A no nic. I tak się czuje po całym roku.

Czyli co?

Czyli, skalowanie się w ten sposób – więcej pracy, więcej klientów, więcej kasy – jest tylkoo destrukcyjne. Na dłuższą metę nie do utrzymania i odbija się to na wszystkich wokół nas. WSZYSTKICH.

Zamiast tego, trzeba się naprawdę zastanowić, co chce się robić. Na przykład, skoro nagle mamy 10-12-15 klientów, to może lepiej zatrudnić kogoś? Jak wiemy co robić, możemy proces spisać, przekazać go, przyuczyć i jazda. Oczywiście, mniej kasy wpadnie. Jednak nie kosztem naszego zdrowia. Przy rozsądnym podejściu można rosnąć i mieć przy tym frajdę, jak i dobre przychody. A może to nie jest coś, co my chcemy robić i wolelibyśmy się skoncentrować na czymś innym?

Odpowiedzi na wiele pytań są w Twojej głowie, trzeba jedynie je wyciągnąć. Ja zacząłem się tym zajmować kilka miesięcy temu, wiedząc, że nie mam czasu. Lepiej zacząć myśleć o tym wcześniej ;) I tak powoli klaruje mi się plan na nowy rok. Już pewne rzeczy zostały nawet rozpoczęte. Oczywiście nie będzie to idealny rok, jednak nie będzie tak trudny, jak ten. Jak dobrze pójdzie, będzie to świetny rok, a jak nic nie wyjdzie - będzie po prostu dobry.

Skalowanie siebie pod względem ilości pracy jest nieopłacalne i destrukcyjne. Serio.

PS.: przy skalowaniu zasada: No „yes”. Either „HELL YEAH!” or „no”. może nie działać. U mnie większość projektów była HELL YEAH! ;)

<p>Loading...</p>